A propos autobusów! W Sudanie jest drogo, a jest to jedno z najbiedniejszych państw świata. Kenijczykom żyje się jak pączkom w maśle w porównaniu do tego, co mają Sudańczycy. A ponieważ jest drogo generalnie, to i transport autobusem jest drogi. Przejechanie 700 km z Juby do Kampali kosztuje 90 SDG, czyli koło 120 złotych. No więc pomysłowi Afrykańczycy jak zawsze, tak i tym razem poradzili sobie z problemem zbyt drogiego transportu.
Do Juby importuje się bardzo dużo jedzenia z Ugandy, które to jedzenie przyjeżdża takimi śmiesznymi ciężarówkami. Gdzieś ok. 7 ton pojemności towarowej. No i ciężarówka taka wracałaby pusta, gdyby nie pomysłowość lokalesów. Otóż tą ciężarówką, za opłatą 20 SDG, rzesze Sudańczyków, Ugandyjczyków i innych, których nie stać na autobus, jadą niczym kartofle. Część z nich siedzi sobie na podłodze, część z nich stoi, trzymając się rachitycznej konstrukcji, na którą zazwyczaj nakłada się plandekę (pod warunkiem, że jadący pod plandeką towar nie jest żywy).
Takie transporty docierały do Bibii podczas gdy my czekaliśmy na Maurice’a walczącego z urzędem celnym. Ludzie w kolorze szarym po przejechaniu 300 km po ubitej nie-wyasfaltowanej drodze.
Ale są jeszcze więksi hardkorowcy. Pan Xero, który naprawia naszą magiczną fotokopiarkę, dojechał do Bibii na motorze. Wyglądał jak chodząca mumia. Jego dotychczas czarna twarz miała zadziwiająco beżowo-rudawe kontury. Nie wspominając o kudłatej fryzurze.
czwartek, 7 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz