czwartek, 7 stycznia 2010

Queen Elizabeth National Park (koło Kasese)

Park Narodowy imienia Królowej Elżbiety – znacie już moją opinię na temat nazwy. Kolonialiści nie mają litości.

Park został utworzony dawno dawno temu – w 1920-którymś roku. Na tym terenie wcześniej mieszkali sobie normalnie ludzie i wypasali bydło i żyło im się szczęśliwie, aż do dnia, w którym mucha Tse-Tse postanowiła opanować terytorium i zaatakowała zarówno bydło jak ich właścicieli, po czym zapadli oni na śpiączkę afrykańską, po czym umarli.

Terytorium stało się więc bardzo dogodne dla dzikiej zwierzyny, której już nikt nie przeszkadzał, jak również sytuacja stała się dogodna, aby stworzyć na tym terytorium park narodowy.

Miejsce jest oczywiście zapierające dech w piersiach. Wschodnia część parku jest płaska i równinna, pokryta malowniczą sawanną. Jest na niej więcej zwierzyny, ponieważ antylopom jest łatwiej wypatrzeć ewentualnego wroga i uciec. A za tymi antylopami idą lwy i inne takie tam.

Północno-zachodnia część parku to z kolei kratery wulkaniczne pokryte zieleniną. Taki zbiór małych Ngoro-Ngoro. Cudownie. Droga przez te kratery co prawda była wymagająca (miejscami jechaliśmy po krawędzi krateru zastanawiając się ile mamy luzu zanim spadniemy na prawo lub na lewo), ale bardzo urokliwa. A nasz Land-Cruiser ze swoim napędem na wszystkie koła świata z zapasem włącznie dzielnie darł przez trawy, kamienie, zbocza gór i inne.

Środkowo-zachodnia część to z kolei dwa jeziora – jezioro Edwarda i Alberta, połączone naturalnym 14-kilometrowym kanałem, który jest siedzibą kilku tysięcy hipopotamów, ptactwa rozmaitego (w tym pelikanów, kormoranów, bocianów z flagą Ugandy na dziobie oraz White Igrisów – które były ulubionymi ptakami pana przewodnika i pokazywał nam je nieustająco) oraz krokodyli.

Wszędzie oczywiście słonie, bawoły i inne lwy.

A na południu parku są lwy co żyją na drzewach. Jedyne takie wariaty w Afryce, ale tam nas nie było, bo nam czasu nie starczyło.

Brak komentarzy: