czwartek, 31 lipca 2008

16.07.2008 – Środa

Kaja choruje na malarię, a ja pilnuję domków z gówna i robię obiad.
Przechodzę dzisiaj szybki kurs gotowania sukumy. Sukuma to daleka afrykańska krewna szpinaku. Równie smaczna. Serwuje się ją na każdy obiad, bo jest zdrowa i pożywna. Wszyscy lubimy sukumę. Oprócz sukumy jest fasolka szparagowa (mniam) i mashed-potatoes, czyli takie puree z jakimś grochem w środku, cebulką, pomidorkiem. Mniam. Całkiem smaczne. Robię z przepisu Daniela. Jedynym problemem jest to, że jak na 7 osób to trochę małą porcję przygotowuję. Ale za to na deserek wcinamy BANANY Z GRILLA. W ogóle w Kenii jest zylion rodzajów bananów, jak jabłek w Polsce, a moje ulubione dotychczas to takie małe bananki, które smakiem przypominają bardziej mango niż banana. PYCHA.
Kaji malaria polega na tym, że nikt nie pozwala jej nic robić, więc jest bardziej wściekła niż chora. Ale rzeczywiście jak wybieramy się na spacer, to zaczyna kręcić jej się w głowie, więc ląduje w namiocie.
Tak jeszcze kilka zdań o tym gotowaniu. Otóż, proszę sobie nie myśleć, że to cokolwiek przypomina gotowanie w Polsce. Tu musi być dużo, tanio i pożywnie. Potem musi być gotowane, nietrujące, a dopiero później smaczne. Na szczęście my nie zapominamy o smaku, przyzwyczajeni do frykasów Daniela. No i oczywiście pewnym utrudnieniem jest to, że wszystko gotuje się na palenisku, nad żywym ogniem, który ciężko kontrolować i nigdy nie wiadomo, czy już jest wystarczająco duży żeby podgrzać olej na patelni, czy też może zupełnie nie, ale sprawia pozory. No i strasznie konsumuje czas taka nierówna walka z ogniem. Ale przecież skoro ludziom udało się dożyć 21 stulecia i przeszli przez etap gotowania na palenisku, to i nam się udać musi, choćby gotowanie obiadu miało trwać 2,5 godziny (bo tyle mniej więcej mi zajęło). Walka o ogień zakończona sukcesem.
No i przyznaje się – oszukiwałam trochę – nalałam sobie nafty, żeby się lepiej paliło na początku.

Brak komentarzy: