wtorek, 17 lutego 2009

W Jubie jest życie wieczorne… a nawet nocne!

Odkryłam to co prawda dopiero w ubiegłą sobotę, ale odkryłam to z taką siłą, że hoho!
W Walentynki zostałam zaproszona (razem z Olka Florys), na bankiet – otwarcie nowej sieci komórkowej – Vivacell. No impreza jak ta lala. Dużo politycznego pieprzenia, cała masa bzdur, ale za to dobre jedzonko, duuuuuużo białego wina i całe stado różnych expatów lokalnych, którzy kochają białe kobiety. I tym pięknym sposobem mój fanklub rozrósł się do rozmiarów mojego ego. Albo jest zbliżony :)
I tak mnie naszło po tym wszystkim – jak to pięknie być białą kobietą w Afryce. Nie ma tutaj takiej opcji, że nie da się rozwiązać jakiegoś problemu przy użyciu trzepotania rzęsami. Oni wszyscy tutaj lecą do białych kobiet jak muchy do miodu. Wszyscy pragną mieć kogoś takiego blisko siebie, żeby pochwalić się kolegom, znajomym, żeby się samemu trochę wybielić. To w przypadku tych „czarnych” i „ciemniejszych intelektualnie”. Dla bielszych skórą lub mentalnością biała kobieta to taki egzemplarz, z którym można porozmawiać, nie beka przy jedzeniu, nie czai się i nie trzeba zapłacić 300 sztuk rogatego bydła, żeby uważać ją za swoją. To całkiem fajne rozwiązanie :) dość ekonomiczne. Tylko ma taki defekt, że nie jest bezwarunkowo posłuszna, nie uważa że chwyciła boga za nogi i co wieczór nie składa dziękczynnych pokłonów za bycie posiadaną przez jakiegoś mężczyznę.

To tyle tytułem wtorkowo-porannego pitu-pitu :)

Brak komentarzy: