Moja wielka podróż zaczęła się tydzień wcześniej niż miała.
W poniedziałkowy poranek obudziły mnie wieści o śmierci jednej z naszych pracownic. Margaret, kobieta, która pracowała w kuchni i na Kampie w charakterze gosposi (nie znoszę tego sformułowania), po odłożeniu części swoich wypłat postanowiła otworzyć biznes, który by ją dokapitalizował. Mąż (bo każdy przyjaciel kobiety to jej mąż) zastrzelił ją i odebrał jej pieniądze. Była w 4 miesiącu ciąży.
W środę pojechałam do Ugandy, jako część pogrzebowej reprezentacji składającej się z 3 przedstawicieli „Trzech Narodów” – jak potocznie mówi się o składzie etnicznym moich pracowników budowlanych (choć przecież na budowie pracują jeszcze Etiopczycy i Polacy, ale co tam…) – po jednym z Kenii, Ugandy i Sudanu. Oprócz mnie, w aucie jeszcze nieprzejednany przebywacz trasy Juba-Nimule – Maurice Muki, który każdą dziurę na 180-kilometrowym odcinku zna na pamięć.
Po lunchu (czyli o 13.20) wyjechaliśmy z Juby, za cel mając miejscowość Keyo, 7 km od Gulu, w strone Bibii. Nic wam pewnie te nazwy nie mówią, wiec dodam tylko, że Bibia to ugandyjskie miasteczko graniczne. Po stronie sudańskiej odpowiednikiem Bibii jest Nimule. 180 km przebyliśmy w 4,5 godziny, co biorąc pod uwagę jakość dróg jest nie lada wyczynem.
Przejeżdżaliśmy przez krainę urodzaju. Cały widnokrąg okryty zielonym grubym płaszczem, wszelkiego rodzaju drzewa, „słoniowa trawa”, gdzie-niegdzie kukurydza, przy drodze od czasu do czasu rosły arbuzy, o których ktoś zapomniał. Na co drugim zakręcie miejsce wypalania węgla drzewnego i ustawione elegancko wielkie worki, czekające na transport, który wywiezie węgiel do Juby, przynosząc producentom kilka funtów dochodu.
Co kilka kilometrów mijaliśmy wioski tworzone z grup wybudowanych na planie koła tukulów, przykrytych słomą. Podwórka wokół wysprzątane tak, że wygrzana słońcem ubita ziemia niemal lśniła. W centrum wioski mangowiec, kilka ławek, które służą jako miejsce spotkań starszych, lub jako szkoła dla dzieci.
Nasz cel podróży ciągle majaczył przed nami w oddali. Pasmo górskie, które stanowi nieformalną granicę pomiędzy państwami. Za tymi górami, za tymi lasami i za tymi łąkami – Uganda.
W końcu dojechaliśmy do bram Nimule. Droga prowadzi na szczyt wzgórza, z którego rozpościera się niewiarygodny widok. Nil płynący leniwie zakolami, rozlewający się na boki, tworząc jakieś małe jeziorka. Rzeka zbiera swoje powolne zakręty w wielkiej dolinie (naprawdę wielkiej) pomiędzy ciemnozielonymi wzgórzami. Ja nie mogłam pozbyć się tej samej myśli, która dopadła mnie ponad rok temu w Masai Mara – tak ludzie powinni wyobrażać sobie rajski ogród. Piękny, bogaty, żyzny, zielony. Niestety nie aż tak rajski w tym wydaniu. I wyglądający jakby człowiek miał być dopiero stworzony przez tego gościa z góry, bo wszystko to trwa w swojej naturalnej formie, nie zostało w żaden sposób przetworzone.
A kilkaset kilometrów na północ (w północno-zachodnich stanach Południowego Sudanu – w okolicach Wau, Awil itp.) ludzie umierają z głodu. Kilkaset kilometrów na południe (w Kenii na północ od Eldoret) ludzie umierają z głodu.
Oczywiście po afrykańsku, sudańska granica już była zamknięta tego dnia, bo po 16 urzędy nie działają, a już szczególnie po zmroku. Ale eskortujemy ciało kobiety, która została zastrzelona przez męża. To zły omen, więc lepiej będzie jak jednak przejedziemy przez granicę. Oczywiście pełen non-legal. W Ugandzie to samo. Maurice odprawia swoje czary i odjeżdżamy z przejścia granicznego, za nami podąża pick-up, na którym złożona jest trumna z ciałem. A na tej trumnie, na tym pick-upie, siedzi kilkoro znajomych Margaret, którzy chcieli eskortować ciało.
Pick-up sam w sobie stanowi ciekawostkę motoryzacyjną – nie ma bowiem rozrusznika (odpalany tylko z popychu), w jednym tylnym kole nie ma hamulców, bo płyn hamulcowy wyciekał i trzeba było odłączyć przewód i zawiązać na supeł, żeby pozostałe 3 koła hamowały, a do tego wszystkiego nienajlepiej działa sprzęgło. Jednym słowem, jak już auto ruszy z popychu, z wrzucona na siłę jedynką, to potem można tylko wrzucić trójkę lub piątkę (parzyste biegi nie wysprzęglają się, czy coś), no i trzeba uważać na wyskakujące na drogę ruchome cele, bo hamulce nie działają. O dziury przejmować się nie trzeba – w tym zakresie już nic temu autu zaszkodzić nie może.
cdn...
czwartek, 8 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz