Oto gry plan.
(Naczytałam się bowiem książek wszelakich o pogoni za pasją, o dążeniu do perfekcjonizmu, o podążaniu do celu wybraną przez siebie ścieżką i o wewnętrznym sukcesie.)
1. Chciałabym być dobrym liderem
Znam takiego gościa, który wkurza mnie do bólu, potrafi doprowadzić mnie do stanu, w którym chciałabym usiąść i płakać nad swoją niezaradnością. Ale robi to w taki sposób, że zamiast siadać i płakać, myślę sobie „ja Ci pokaże!”. No i właśnie zaczynam drogę w stronę pokazywania.
Gościu ów podarował mi książkę, którą polecam wszystkim adeptom trudnej sztuki zarządzania ludźmi. Książka „Shackleton’s Way” autorstwa pań Margot Morrell i Stephanie Capparell. Nie wiem jak brzmi polski tytuł. Książka opowiada o człowieku, który na początku XX wieku organizował wyprawy na Antarktydę. Na jego przykładzie pokazuje jak powinno się budować zespół, jak powinno się temu zespołowi przewodzić.
Bo każdą rzecz da się zrobić na dwa sposoby: prosto i trudno. Gdy ma się wokół siebie ludzi, z którymi tworzy się jedną drużynę, wtedy zostaje tylko jedna droga – prosta. A tą drogą szybciej dochodzi się do celu. Jakikolwiek by on nie był. Jakkolwiek zawiłe koleje losu miałyby spotkać tę drużynę po drodze.
Oprócz drużyny ważny jest też jej lider. Czyli ktoś, kto dba o to, żeby te wszystkie elektrony, neutrony i protony stworzyły odpowiedni pierwiastek. No i to właśnie takie moje wymarzone miejsce.
Być liderem to nie tylko mieć zdolności przywódcze, choć pewnie bez nich się nie da. Ale to przede wszystkim umiejętność współpracowania z ludźmi i wydobywania z nich tego co najlepsze. Nie poprzez wyzysk, ale poprzez dawanie im możliwości do rozwoju, do przejęcia odpowiedzialności, do nauki.
Bycie liderem to też tak jakby bycie sędzią, bycie matką i ojcem, bycie starszym bratem. I księdzem (dla tych dla których ma to pozytywny aspekt). Bycie liderem to ciężki kawał chleba. Cokolwiek byś nie wymagała od ludzi – od siebie musisz wymagać 110%.
I tu pojawia się problem, szczególnie gdy się jest leniem… Ale pewnie da się jakoś to zmienić, w sobie, tego lenia… Będę was informować na bieżąco o postępach.
2. Chciałabym wiedzieć co i gdzie chciałabym w życiu robić.
To jest dopiero trudne zadanie związane z grzebaniem w sobie i zastanawianiem się nad tym co sprawia przyjemność, do czego ciągnie. No i muszę skapitulować.
Nie chcę robić niczego awangardowego. Nie potrzebuję być kimś, kto swoim zawodem wprawia ludzi w „łał”. Mam to troszkę jakby teraz. Gówniara budująca coś dużego jak na polskie warunki. I to w Sudanie… i cóż mi to daje? Oprócz poklepywania po plecach? Łał nie jest najważniejsze.
Ważniejsze w tym co robie jest to, że daje mi to DUŻO satysfakcji. Spełniam swoje marzenia rozmaite poprzez to – uczę się zarządzać naprawdę sporym projektem, robie to w Afryce, którą zawsze pragnęłam zobaczyć i poczuć, poprzez różne dziwne dziwactwa wróciłam do rodzinnej klątwy – budownictwa. To chyba geny mnie tu przyprowadziły.
No i tak robiąc rachunek sumienia – chciałabym jako menadżer takich lud ciut mniejszych/większych projektów jeździć po świecie i oglądać to, czego jeszcze nie widziałam. Chciałabym zrealizować jeszcze 3-4 projekty w Afryce, ale na dalszym Południu, na Zachodzie, już nie w Kenii, już nie w Sudanie. Coś nowego chciałabym spróbować. Poznać smak innych bananów.
Potem? Potem chcę wrócić do Europy. Ale mogę wyjeżdżać. Obiecuję :) Albo nie wrócę :)
Myślę sobie, ze na świecie jest przecież coś koło 170 państw. Chciałabym zobaczyć każde. Wszystkie. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że spędziłabym w każdym tylko kilka dni. Nie wszędzie chciałabym żyć. Ale wszystkie chciałabym zobaczyć.
Ale chciałabym budować. To daje takie fajne namacalne wspomnienia i ślady. To właśnie w ten budynek włożyłam swoje serce. To ta droga, która prowadzi do budowlanego pamiętnika z rocznika np. 2008. Tak jak Maji Moto, do którego chciałabym udać się na pielgrzymkę, jak do mojego Afrykańskiego sanktuarium. Jak do Mojego Afrykańskiego Betlejem – gdzie ten cały bałagan zaczął się dla mnie…
W związku z powyższą chęcią budowania z dniem 1 września wracam do szkoły. Chcę zgłębiać tajemnice architektury, planowania i takich tam. Chcę znać zasady. Nie będę nigdy projektować sama, bom beztalencie plastyczne. Ale są rzeczy, które można przyswoić i ja chcę je wszystkie zgromadzić w mojej głowie. Tymczasem przechodzę kurs praktyczny – uczę się jak wygląda budowa, jak należy lać żelbet, którędy należy prowadzić rury i czym SDS-Max różni się od SDS-Plus.
Poza tym – chcę odkryć tajemnice tworzenia harmonogramów i budżetów projektów. W sposób profesjonalny.
Chciałabym być taki omnibusem projektowo-budowlanym – choć pewnie to nie możliwe… Ale ważne, żeby dążyć do doskonałości.
A najważniejsze jest to, że po tych wszystkich SGH-owych „mogłabym być każdym, więc nie wiem kim jestem i właściwie nie jestem nikim” doszłam w końcu do miejsca w korytarzu możliwości, że jestem skłonna wybrać te drzwi, które już uchyliłam. I nie dlatego, że są uchylone. Ale dlatego, że fajnie jest za drzwiami!
3. Chciałabym być zadowolona i mieć czas dla siebie i ludzi – coraz to nowszych i coraz ciekawszych.
Mam plan żeby rozpocząć poważną przygodę z nurkowaniem. Chcę dać się ponieść pasji, którą może nieść jeżdżenie od plaży do plaży, od morza do morza i nurkowanie i oglądanie tego co pod wodą. A do tego chciałabym poznawać ludzi, którzy są równie nienormalni, żeby wydawać swoje oszczędności tak jak ja. Każdy nurek (człowiek lub zanurzenie) inspiruje mnie coraz bardziej. Nie chcę już oglądać tylko polskich jezior. Chcę czegoś więcej.
Pierwszy krok – Bali lub Malediwy. W zależności od mojej zamożności…
4. Nie chcę mieć – chcę być, chcę czuć, chcę wiedzieć, że odniosłam sukces.
Ale nie materialny. Chcę się budzić co rano i widzieć, że to co robię ma sens i cel. Że to jest krok na drodze która prowadzi do jakiegoś konkretnego celu. I jeśli nawet tym celem miałoby być całkowite sprzedanie swojego ciała dla niekończącej się euforii płynącej z szalonych pomysłów i nieuczesanych myśli – chcę tego. Chcę żyć w przeświadczeniu, że to życie ma sens jakiś. Chcę żeby życie sprawiało mi przyjemność. Chcę żeby było mi dobrze. Chcę się uśmiechać o poranku.
A najpiękniejsze, że dzień pierwszy już za mną. Mimo, że jestem na końcu świata, mimo, że jestem daleko od wszystkiego, co mogłabym nazwać domem czy „swoim miejscem” w tradycyjnym pojęciu – żyję przygodą, żyję pełną piersią i robię najkosmiczniejszą rzecz, jaką mogłam sobie wymyślić.
Jest pięknie!
PS. W Swiss Airlines na pokładzie podają lody truskawkowe! Swiss moją ulubioną linią lotniczą :-)
czwartek, 13 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz