poniedziałek, 27 lipca 2009

Afryka…

Słyszeliście już Państwo drodzy, że w Afryce to nic nie ma? A pewnie tak! To ja wam jeszcze raz przypomnę…

Otóż w Afryce, to niczego nie ma! A szczególnie w Sudanie.

To znaczy w Afryce jest w cholerę wszystkiego – zwierząt, roślin, chorób, biednych ludzi, wojen… Ale jakoś nie ma płyt Karton-Gips ani wylewek samopoziomujących.

Więc oto Kiwi na Afrykańskiej ścieżce musiała przedefiniować drogę prowadzącą do celu jakim jest wspomniany w poprzednim foto-blogo-odcinku Nowy Lepszy Południowy Sudan. A przedefiniowanie oznacza, że trzeba się posiłkować gdzieś poza granicami Sudanu. Najlepiej nawet poza granicami Afryki. Ale nie za daleko.

I tym magicznym sposobem, jestem właśnie po raz 3-ci w Dubaju, który został podsumowany przez moich współtowarzyszy podróży (dla nich – moich inżynierów budowlanych – jest to pierwsza wizyta w tym jakże modnym Emiracie Arabskim, Zjednoczonym z resztą) takimi oto słowy: „W chuj gorąco, wilgotno i drogo. Wracamy do Juby”. Jakby tam nie było gorąco czy drogo. Faktem niezaprzeczalnym natomiast jest, że w Jubie nie jest tak wilgotno. Ale cóż, nie przyjechaliśmy tutaj na wczasy.

Ale co to ja chciałam właściwie przekazać?

A! Że jestem w Dubaju i kupuję materiały budowlane. To znaczy zamawiam, żeby przysłać do Juby przez Mombasę, statkiem, jak wszystko inne, albo prawie wszystko.
Tylko niestety Dubaj wcale nie jest taki super ekstra. Może rzeczywiście te materiały nie są drogie, może i jest ich bardzo dużo i bardzo różnorodnych, ale jakoś ta różnorodność nie przekłada się na jakość. I w ten magiczny sposób cały system ścian Karton-Gips musi przyjechać do nas z Polski, bo jakoś na miejscu go nie ma, w Kenii go nie ma a w Dubaju jakaś (cytuję) „chińska chujnia”…

Moje marzenia o posiadaniu dużej ilości skumulowanych materiałów, żeby wszystkim pracowało się łatwo, miło i w miarę przyjemnie, a przede wszystkim SZYBKO, spełzło na niczym… nie ma ideałów.

Dubaj już podczas pierwszego pobytu wydał mi się podejrzany. Oto jak to miasto się prezentuje:

Bardzo dużo bardzo dużych budynków, które mają na sobie bardzo dużo szkła. Ale każdy z tych budynków, to taka, nie przymierzając – głupia biuściasta lala – w środku pusta. No może nie dokładnie i nie w 100% pusta, bo jednak coś tam w tych środkach jest, ale jest to np. cieknący kran, popsuty sedes, krzywo położone płytki i taka ogólna prowizorko-niedoróbka. Ja nie jestem ekspertem, ale trochę tego widziałam, głównie w Polsce, i wolałabym mieszkać na tych parszywych blokowiastych kabatach w dobrze wykończonym mieszkaniu, niż w mega wypasionym apartamentowcu na sztucznej wyspie w kształcie palmy, w którym ściany są faliste i pomalowane farbą olejną… No takich syfów to u nas nie ma. Jeff (taki nasz współpracujący guru budowlany) powiedział, że wynika to z dziwnej Polskiej mentalności, że chcemy mieć super szał w środku, a na zewnątrz wszystkie nasze domy wyglądają tak samo, podczas gdy na całym świecie jest inaczej. I może zabrzmi to jak jakaś dziwna forma patriotyzmu lokalnego, ale ja tam wolę Polską Drogę. Ale nie Polskie drogi, bo te wole w Dubaju (maaaasywne!)

Bardzo dużo bogatych arabskich bobków i trochę białych z całego świata. Przepaść. Kasa. Szpan. Apartamenty na wyspie. Lamborghini. Drinki z palemką. Silikon w biustach żon. I kochanek.

MASA (60% mieszkańców ZEA) ludzi – wyrobników z Indii, Filipin, Pakistanu i innych państw azjatyckich, które może i są piękne lub coś, ale nie mają kasy ani nie dają możliwości. To właśnie ci ludzie harują na tych wszystkich innych. Tych z pierwszej grupy.

Białych i arabów można zauważyć tylko w centrach handlowych, jak wydają kasę. Wszyscy ludzie pracy pochodzą z Azji, lub innych „potęg” gospodarczych świata. Biali są jeszcze na polach golfowych. I w innych luksusowych miejscach.

KOSZMAR!

To ja już wolę moją Jubę, gdzie jest syf, brud, malaria. Bo tam niby też tak trochę jest, ale jednak odwrotnie – lokalesi są biedni – napływowi są bogaci :) a ja jestem napływowa. I bez względu na to czy mam 2 funty czy 3 to mam BARDZO DUŻO.

Jakoś nie bardzo mogłabym mieszkać w takim jakimś rozwarstwionym, zabetonowanym, szpanerskim, dziwnym jakimś takim i w dodatku nieprzyjaznym pogodowo miejscu.

Może ja jakaś jestem nie teges, bo to chyba jednak cały świat jest taki, i ta moja Juba też. Ale jakoś mi bardziej lepiej z tym, że jestem w miejscu, w którym niczego nie ma i mogę być z siebie dumna, że udało mi się w tym niczym stworzyć coś.

A może chodzi o to, że w takim Dubaju byłabym trybikiem w maszynie, a w Jubie jestem jakby powiedzmy niby że coś jakby w elicie? Bosh… Jestem próżna :)

Chociaż wydaje mi się, że jednak to raczej chodzi w moim przypadku o chęć zrobienia czegoś nowego, dziwnego, takiego pełnego wyzwań, żebym mogła sobie powiedzieć – no Kijewska, kawał roboty odwaliłaś. I przeżyłaś swoje życie najlepiej jak mogłaś, nie na konsumpcji, nie na akumulacji. W ciągłej przygodzie! No i nie będąc NIKIM (vel Trybikiem w Maszynie). Będąc sobą...

2 komentarze:

Ewa pisze...

Ej, za te parszywe kabaty to foch :P
a tak na serio, to po jakimś czasie na nowo odkryłam Twój blog i muszę powiedzieć: szacun.
Pozdrówka! :)

Anonimowy pisze...

b.ciekawy wpis! Zastanawialem sie czy tam emigroac, ale chyba nie czas na to. Ost. np. sam Jan Kulczyk za pomoca Kulczyk Investments oberwal w Dubaju. Z tego co wiem to tam ostry kryzys teraz.