Do Maji Moto zjechała nowa ekipa wolontariuszy. Jest świeżo, wesoło, zabawnie i z zapałem. We wtorek cała ekipa zebrała się, żeby zaplanować działania na nastepny tydzień. Ambitnie podeszliśmy do tematu. Full-wypas tabelka, wszystko smooth and clear. A potem wtargnęła rzeczywistość.
Czwartek
Szeroko zakrojona działalność projektowa sprowadziła się do wyprowadzenia się z Manyatt konsumowanych powolnie przez termity, do namiotów. Poczułam, że mój pobyt w Maji Moto zatoczył koło… Znów w namiocie…
Wieczorem zaś przyszedł wódz, żeby poinformować nas, że ktoś nam kradnie cement i on już wie kto!
Piątek – dzień drugi
Wsadzamy ludzi do więzienia
Zaczęło się o 6.00 rano, kiedy to taksówka-komora gazowa przyjechała po mnie i Leszka (tego z Sega, który teraz w MM kible buduje – dziadek klozetowy taki…) i zabrać nas do Narok na Policję. Mieliśmy bowiem zachęcić policjantów do przyjazdu do Maji Moto. Przyjechali, odkryliśmy przed nimi, że 3 fundich i 3 Masajów wynosi nam materiały z magazynu i sprzedaje dyrektorowi szkoły podstawowej z pobliskiej miejscowości. Policjanci grzecznie aresztowali panów Złodzieji i kazali wracać do Narok składać zeznania. Cały boży dzień na narokańskim komisariacie. Plany szlag trafił, ale za to 6 chłopa za kratami. Prawdziwa pomoc rozwojowa…
Sobota – dzień trzeci
Plaga chorób
W piątek nad ranem wstałam siku. Wysikałam się pod krzaczkiem i postanowiłam odnaleźć cole, którą zostawiłam przy ognisku. Wcześnie zaś padał deszcz. Dość długo i dość mocno (przypominam, że jesteśmy jeszcze w namiotach – wszystko płynie – Panta Rei). Idę do ogniska i widzę płonącą na czerwono gałąź, przekonana, że to właśnie ognisko. Ale! Ktoś mądry wcześniej wysunął tę gałąź z ogniska, żeby nie płonęła (choć nic to nie dało), ognisko przykrył popiół i w zupełnej ciemnicy (bo bez latarki of course) nie zauważyłam, że zaczynam chodzić po rozżarzonych węglach. Poparzyłam sobie palce u nóg.
Ale nic to – Maja obudziła się z 38 stopniami gorączki, grypą, drgawkami itp. A Simat na ten przykład nadzial się na jakiś drucik, spuchło mu cale udo, normalnie ledwie chodził…
Pomór w obozie…
sobota, 1 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz