czwartek, 7 stycznia 2010

Nimule

Nimule jest w Sudanie. Brat bliźniak Ugandyjskiej Bibii (od Bibia). Jest to brama przez którą do Południowego Sudanu wkracza wszystko to, co nie może przylecieć. Najbardziej zaganiane przejście graniczne. Pełno tu tirów, oficerów Celników, Ugandyjczyków, Kenijczyków, Sudańczyków z każdego zakątka. Jest kilka przyzwoitych noclegowni-jadłodajni oraz cała masa przybytków o podobnych funkcjach, ale zdecydowanie bez jakości.

To tutaj oczywiście odbywają się wszelkie formalności związane z naszym zasysaniem towarów na potrzeby projektu.

Nimule zdecydowanie lepiej wygląda za dnia niż nocą, bo poprzednim razem przekraczając tutaj granicę było już ciemno że oko wykol (jak to w Afryce) i Nimule nie wyglądało w ogóle. Nie było go widać. Tymczasem teraz ukazało nam się w pełnej rozciągłości i okazało się, że to całkiem spora mieścina.

Ale! Nimule najpiękniej wygląda ze wzgórza na które trzeba się wspiąć jadąc bardzo nieciekawą drogą – jednak jedyną która łączy to miejsce z resztą Sudanu. Bowiem Nimule leży w dolinie, którą płynie Nil. I ten Nil płynie tam dość leniwie, szerokimi zakolami, pomiędzy dwiema ścianami gór. Niestety – zdjęcia brak. Gdy jechaliśmy DO Nimule, na tym wzgórzu, na tej nieciekawej drodze, rozwaliła się ciężarówka. Naczepa się oderwała. Kontener spadł z naczepy na drogę. Jeszcze jedna ciężarówka ucierpiała poprzez zderzenie z kontenerem. Bez rewelacji to wyglądało na początku. Jeszcze korek, który powstał (ponieważ wąska droga stała się zupełnie nie przejezdna), spowodował, że nie było jak zrobić zdjęcia temu pięknemu leniwemu Nilowi. A w drodze powrotnej – zaczęła się na dobre pora sucha w tak zwanym międzyczasie i cały ten kurz i pył z drogi unosił się nieustannie w powietrzu czyniąc widoczność BARDZO kiepską.
Wrócę jednak do tej ciężarówki!

Atmosfera była bardzo napięta, gdyż wszyscy chcieli wyjechać z Sudanu na święta do domów (w tym samym co my korku stało kilkanaście autobusów wypchanych pasażerami po brzegi). Wszyscy chcieli jak najszybciej pozbyć się przeszkody, która składała się z 2 elementów. Pierwszy to kontener, którego nawet bardzo duża ilość osób nie przeniesie w inne miejsce. Drugi element to wykolejona naczepa z urwaną osią, która leżąc na boku stanowiła gwóźdź do drogowej trumny. Ale znalazło się rozwiązanie. Kilkudziesięciu silnych i zdesperowanych mężczyzn najpierw przewróciło naczepę powrotem na koła, a potem wymyślili, że najłatwiej będzie zrzucić naczepę z urwiska.
Ja z aparatem już oczywiście stałam na zboczu jak tylko usłyszałam, że może koło mnie przelatywać jakaś naczepa (budząc zainteresowanie – Mzungu with camera! Look!). Niestety – kierowca zepsutego tira, a tym samym posiadacz naczepy stanowczo zaprotestował i po jakimś czasie udało się naczepę przeprakować w miejsce nie tamujące ruchu samochodowego.

My podówczas (po 2 godzinach czekania na rozwiązanie tego węzła gordyjskiego) byliśmy już tak głodni, że byliśmy 2 autem, które przejechało przez przeszkodę, co wiązało się z błyskawiczną akcją, cofaniem graniczącym ze zderzeniem z autobusem, wznoszeniem okrzyków oraz kibicowaniem całej załogi pasażerskiej dla kierowcy. Głód pcha człowieka do różnych zachowań.

Brak komentarzy: