wtorek, 27 stycznia 2009

Jak to tutaj jest...

W Sudanie jest strasznie inaczej. Biedniej niż w Kenii, drożej, gorecej, straszniej. Na ulicach spotykasz zolnierzy groźnie spogladajacych spod swoich czerwonych beretów, często uzbrojonych w najpopularniejszy karabin świata - AK-47 (nawiasem mowiac, Rosjanie sprzedają to lepiej niż USA coca-cole, tutaj Kalacha ma prawie każdy, a na czarny słodki napój stać tylko niektórych).
Generalnie widać, ze to kraj, który raptem 4 lata temu przestał walczyć, którego od niedawna nie obowiązuje embargo na wszystko, kraj jak wielki odkurzacz, zasysajacy wszystko co można z przyjaznych krajów osciennych (Kenia, Uganda). Bo tutaj wszystko jest z importu. Każda jedna rzecz, która nie może powstać w podrzednym warsztaciku skleconym z trawy i bambusa, musi być przywieziona do Sudanu. Dojeżdża tu drogą, prawdziwym afrykańskim high-wayem, który jest bardziej dziurawy niż sitko. Choć właściwie ciężko stwierdzić ze jest dziurawy. Musiałoby to oznaczać, ze jest jakaś płaszczyzna która została podziurawiona, a tutaj nie do końca tak jest. Tu za autostradę do Kenii i Ugandy robi trochę poszerzona lepiej ubitą polna droga, która w czasie pory deszczowej przypomina raczej rzekę Jangcy (płynące błoto). Tymi właśnie szlakami do Juby, czyli stolicy Poludniowego Sudanu, dociera wszystko - pomarancze, ananasy, ziemniaki jak również ryby (mimo, ze Nil jest pełen tego towaru także i tutaj). A wszystko to dlatego, ze przez ostatnie 60 lat wszyscy wychodzili z założenia, ze nie ma sie co osiedlać, rozpoczynać upraw, rozkręcać biznesów, bo zaraz armia wpadnie na pomysł żeby Cie opodatkować albo zamknąć Ci ten biznes. A w dodatku w taki sposób, w jaki armia w czasie wojny lubi najbardziej, bez względu jaka to armia, południowa czy północna. Obie potrzebują pieniędzy.
Z tymi rybami to jeszcze jest tak, ze Polnoc, czyli Sudan Wlasciwy, sprzedał jakiejś egipskiej firmie licencję na połów ryb właśnie w tych okolicach i tylko oni mogą odlawiac hurtowe ilości. Oczywiście tego nie robią, bo pewnie sie nie opłaca, ryzyko za duże, rynek za mały albo jeszcze coś tam, więc ryby przyjeżdżają z Ugandy. Dodam tylko, ze Jube i Ugande dzielą trzy dni drogi a temperatura za dnia tutaj to jakieś 40 stopni. Smacznego!!
No i właśnie dlatego Sudan jes odkurzaczem. Zasysa wszystko. Zassal i mnie.
Nie jest to może idealne miejsce do tego żeby żyć, zakładać rodzinę i chodzić do parku na niedzielne spacery z psem, ale Sudan to żywioł. To czysty wzrost ekonomiczny, szał budowania, powstawania i tworzenia. Tutaj wszystko rośnie. Pojawia sie z dnia na dzień. Szaleństwo.
Jedziesz sobie taka drogą do nikąd i wystarczy ze powiesz stop, wyjmiesz parę dolarów i postanowisz rozkręcić biznes - sukces masz murowany! Jest to generalna zasada sprawdzającą się nie tylko tutaj, ale tu widać ze ta ziemia wola o kapitał, o inwestycje, o to żeby ktoś pomógł im rosnąć lepiej.
I ja tu właśnie po to, fajnie nie? Będę zbawiać świat po sgh-owemu. Nie tak że będę rozdawać ubranka albo miski z ryżem, tylko będę budować infrastrukturę, wielka wędkę, która pozwoli Sudanowi łowić ryby nie tylko z Nilu. Jestem z siebie tak dumna, ze zaraz pęknę!

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Najcieplejszy styczeń w życiu...

Jestem w Sudanie, ale nie w tym w którym obowiązuje prawo koraniczne, w którym zlodziejom obcina się rece. Jestem w Sudanie Poludniowym...

Jestem w miejscu gdzie 40 stopniowy upal uwazany jest za codziennosc, bo przeciez w lutym ma byc jeszcze cieplej.

Jestem w Jubie, stolicy autonomii Poludniowego Sudanu. W miescie które przyrasta w takim tempie jak Dubai, tylko w lekko innej formie.

Jestem w mrowisku.
Buduje ministerstwo telekomunikacji.

Dominuje jednak u mnie jedna mysl - jest mi strasznie goraco!

Bede wam teraz opowiadac nowe bajki.

Wasza Afrykanska Kiwi