sobota, 21 marca 2009

Miesiąc bez słowa…

Jak tak można popadać w wir pracy, żeby nie mieć czasu na to, żeby dać upust tym wszystkim słowom, które narodziły się w głowie mojej.
Jak można myśleć ciągle tylko o tym, że nie ma stali, cementu, piasku, agregatu, generatorów, water tanków i innych rzeczy.
Jak można nie umieć tak szybko liczyć, żeby objąć jakoś liczbę chwil i wydarzeń, które miały miejsce.
Można, wystarczy przyjechać do Juby… Wystarczy stanąć tutaj na dwóch nogach (na jednej to zbyt niebezpiecznie lub zbyt asekuracyjnie) i zaczerpnąć tego narkotycznego powietrza. W Jubie jest wszystko i nie ma niczego…
To chyba najbardziej fascynujące miejsce w jakim do tej pory byłam.
Juba to kontrast
Z jednej strony setki ekspatów wysyłanych przez miedzynarodowe organizacje lub firmy do serca Nowego Sudanu, którzy mają kucharzy, sprzątaczki, praczki, tysiące dolarów, klimatyzacje, samochody i wystawne kolacje. No i życie dzięki temu całkiem wystawne. Daje to nieustający posmak wakacji.
Z drugiej strony jest bieda, ludzie koczujący na ulicach, fruwające śmieci, syf, malaria, gruźlica, AIDS i inne paskudne choroby. Dzieci z wydętymi brzuszkami (pierwszy raz w życiu widziałam dziecko, które miało autentycznie puchlinę głodową, łzy w oczach się zbierają). Z tej strony wszystko co najpaskudniejsze w Afryce kumuluje się tutaj, jak wrzód…
Ale idziemy do przodu, każdy coś buduje, kombinuje, rozwija, zatrudnia, szuka, znajduje, imigruje lub emigruje. Juba ewoluuje w oka mgnieniu. Rośnie, rozwija się, bogaci. Samochody na tutejszych drogach są godne pozazdroszczenia. W Polsce nie ma tylu luksusowych Land Cruiserów ile jest w Jubie.
A ja w tym wszystkim, utaplana we wszystko po kolana… trochę zmęczona. Bo tutaj życie jest jak na ciągłej amfetaminie, 500 000 obrotów na minutę, a wszystko to na częściowo jałowym biegu. Więc ty pchasz i pchasz do przodu, a to i tak w miejscu stoi lub porusza się wolniej. To znaczy wysiłek, żeby coś tu zmienić jest kilka tysięcy większy niż w Europie. Ten amfetaminowy high uzależnia, wciąga, nie pozwala Ci nawet pomyśleć o tym, że miałabyś dobrowolnie z tego zrezygnować. Nie ma szansy, trzeba chłonąć tę kosmiczną energię, bo drugiego takiego miejsca nie ma. Tutaj właśnie ma się wrażenie, że tworzy się państwo od zera. Od kamienia. A trzeba w kilka miesięcy z prehistorii przeskoczyć do 21 wieku… piękne wyzwanie…
Oczywiście psioczę każdego dnia, budzę się rano mówiąc sobie „no k*, kolejny dzien w piekle przede mną”. Ale to miejsce jest dla mnie wielką lekcją.
Czuję się jak w matrixie. Jak Neo miał zainstalowane kung-fu w mózgu i już umiał. Tutaj wszystkiego człowiek uczy się własnie w takim tempie. Wiedza przyrasta z dnia na dzien o setki procent. Rozwijają się umiejętności, rozpościerają się skrzydła w zakresie finezji relacji międzyludzkich. Piękne psychologiczne studium. Ludzie zamknięci w pięknym piekle, każdy nienawidzi tego miejsca, każdy to miejsce kocha na swój sposób.
Można uczyć się wiele lat, można uczyć się bardzo systematycznie. Można też rzucić się na głęboką wodę i w wieku 25 lat zarządzać projektem w którym bierze udział 80 osób różnych narodowości i profesji. Z czego w tych 80 osobach 78 to starsi ode mnie mężczyźni budowlańcy. Już niczego się nie boje :)



PS. Wiecie jak to jest wypocić całą wodę z organizmu, tak że nawet oczy są suche? Tańczcie 6 godzin w Jubie.

Brak komentarzy: